czwartek, 30 stycznia 2014

Mama pracuje w domu = totalny DISASTER





Gdybyście zobaczyli moje biurko, to byście oniemieli. Żeby położyć na nie laptopa muszę kilka rzeczy muwmnąć tak, że te z tyłu spadają pod spód :).
I tak sobie trwamy ja i mój bałagan. Ale żeby nie było, ...czasami sprzątam, zazwyczaj jak się wkurzam czyli w okresach przedokresowych ;).

No cóż bałagan to taki plus dodatni ;) pracy w domu. Ale coś za coś. Przynajmniej nie muszę rano wstawać, odmrażać samochodu, stać w korkach 40 min w jedną stronę. No i najważniejsze, bezcenne to czas spędzony z Córą. Ale o tym kiedy indziej.

Są też plusy ujemne: mogę się "nieogarniać", chodzić bez make-upu przez cały dzień (chociaż nawet w domu staram się jednak pomalować, chyba nigdy nie wyszłam bez makijażu z domu, no może wyłączając wyjście na plażę czy na basen). 
A bez make-upu nie wychodzę nie z próżności, tylko dlatego, że się boję że sąsiedzi, moi znajomi, ba, nawet moi rodzice mogliby mnie nie poznać. Serio! Metamorfozę żywcem jak z TVN Style przechodzę każdego ranka.

Ale dość o mnie, wracając do plusów ujemnych ;) to przede wszystkim zatarte granice między domem a pracą, czasem pracy, a czasem dla siebie, Dziecka, o mężu to już nawet nie wspomnę. 

Najlepszy dowód na to, jak zacierają się te granice to wygląd naszego "salonu", który jest pomieszczeniem wielofunkcyjnym, może raczej wszystko-funkcyjnym. Przy ostatnim przemeblowaniu wyznaczyliśmy dwie strefy: strefę pracy i strefę relaksu... o bożing, co za bzdura, teraz strefa pracy wgryzła się tak daleko w strefę relaksu, że dotyka walające się zabawki Małej, na drugim końcu pokoju.

A gdzieś pomiędzy jest ława z Ikei, która służy za jadalnię, dwie kanapy, z czego jedna jest sypialnią, w której śpimy na zmianę. 
Raz Tatuś, kiedy kładzie się zbyt późno (a raczej wcześnie) i nie chce nas budzić, a innym razem my z Małą dogorewamy do rana, na jednej połówce nierozłożonej kanapo-wersalki, po jej pierwszym śniadaniu, które odbywa się między 3 a 5 nad ranem!!!

Oczywiście prawie codziennie sobie obiecuję, że kiedyś posprzątam/posprzątamy,  że w końcu tak się zorganizuję, że już nigdy nie będzie brudnych garów w zlewie, że zawsze będę zaczynać pracę od ogarnięcia biurka, że zawsze z Laurką na koniec dnia pięknie wysprzątamy jej kącik zabawkowy, że wreszcie umyję okna.

Tylko... jakoś to KIEDYŚ nie nadchodzi...







sobota, 25 stycznia 2014

Spóźniony Dzień Babci i Dziadka też






Moje Małe było wczoraj pierwszy raz, po długiej przerwie, w klubiku. Okazało się że pół żłobka rozłożyły różne "grypy". Tak więc Dzieci dopiero wczoraj przygotowały niespodziewanki na Dzień Babci i Dziadka.

Panie wpadły na oryginalny pomysł, aby dzieci przyozdobiły piernikowe ciasteczka i obdarowały nimi Babcie i Dziadków. Dzieci małe, więc pomysł dobry i ... słodki :)

Nam się udało bo Laura ma 2 babcie, tylko 1 dziadka i aż 2 prababcie (które to zgłosiłam, choć nie musiałam ;).

Chyba wyczułam pismo nosem, bo dostało się nam aż 5 ciasteczek ;), które do Babć oczywiście nigdy nie dotrą. Została ostatnia sztuka, na szczęście zrobiłam zdjęcia :P

Och! Zgrzeszyłam podwójnie:
1. Przeciw swojej "smukłej" sylwetce
2. Uczestniczyłam czynnie w zbrodni zjedzenia nieswojej własności :)

... ale nie! Przecież kradzione nie tuczy, hihi

Dobrze, że Laurent Mały i jeszcze niewiele z tego rozumie.

Ale żeby nie było, że nasza trójka to taka straszna szajka CIASTECZKOWYCH POTWORÓW, Babcie dostaną piękne kalendarze ze zdjęciami Lauruni na każdy miesiąc, które osobiście... zaprojektowałam i zakupiłam na all.
15 zł sztuczka - cudne i niedrogie!




Ale śliczności, chyba jednak będzie artystką :)))

piątek, 24 stycznia 2014

Mama nie może pracować!



Ale nie ma tak dobrze, że sobie leżę i pachnę :)

 

Po prostu moje Dziecko dostaje szału, białej gorączki oraz "wciku d..." kiedy tylko mama siada do komputera. Wtedy się wścieka, stoi przy mojej nodze 
i woła "APU, apu" (dla niewtajemniczonych: to znaczy, że chce, aby jej włączyć filmik na youtube, gdzie jakieś dzieci tańczą do "A ram zam zam"), a jak to nie działa na mamę, to na nią wchodzi, wspina się, wciska te swoje małe cztery litery na mamusię, na siłę.

Kiedy natomiast Mama bierze się za gotowanie... to dziecku nie przeszkadza, wtedy potrafi się zająć samo sobą, bawi się, wyciąga wszystko z szuflad, układa jakieś artystyczne instalacje. "Czyta" książeczkę, SAMA. (Wygląda to przekomicznie, muszę ją kiedyś nagrać). 
Wtedy matka niepotrzebna, ba nawet komputer i TV też stają jej niepotrzebne.

No chyba że moje dziecko myśli, że prace domowe to żadna robota ;)




PS. Słyszałyście, że jakiś Włoch chce bojkotować Świnkę Pepę??? 

środa, 22 stycznia 2014

Z cyklu Moim okiem: CO ZA ŚMIERCIONOŚNA BEZRADNOŚĆ!!!

Muszę napisać kilka słów na temat, bardzo ostatnio głośny, a mianowicie o śmierci nienarodzonych bliźniaków. 
Nie będę tu mówić jaka to tragedia, bo tragedia niewyobrażalna.Wolę o tym nie myśleć, bo choć nie znam tych ludzi łzy się same do oczu cisną. 

Chciałam tylko zauważyć, jaka beznadzieja panuje w Polskiej Służbie Zdrowia.
Nie chcę tu narzekać na Służbę Zdrowia, bo nie lubię MARUDERÓW. Poza tym akurat tak się jakoś składa, że mam szczęście do lekarzy, pielęgniarek, ludzi w białych fartuchach. 
A może jeszcze żyję zbyt krótko żeby mi jakoś szczególnie za skórę zaleźli. 
I jak to mówią: jak jest dobrze, to każdy lekarz jest dobry.

Jak sobie pomyślę, że przez jakieś cholerne USG, a raczej "brak osoby kompetentnej do jego obsługi" ktoś stracił życie, to po prostu szlag mnie trafia!
Niestety jestem głęboko przekonana o tym, że takie sytuacje to normalka w całej Polsce.
Że nie ma jakiejś procedury, że choćby "skały srały", to ściągają kogoś KOMPETENTNEGO z innego szpitala, z domu, z imienin cioci, że robią WSZYSTKO!
Ale co tam Polaków jest dużo, jeden czy dwa w tą czy w tą różnicy w statystykach nie zrobi. 

Uhh!!!

My miałyśmy taką sytuację z Moją Małą. Kiedy się urodziła, okazało się, że ma szmery nad sercem. To podobno bardzo częste, ale jak Młoda Matka, niedoświadczona, pełna obaw słyszy coś takiego, to...

Poza tym, na sali były z nami jeszcze dwa noworodki i one szmerów nie miały, więc na wyobraźnie to działa. 

I to pytanie w głowie: Dlaczego Ona???? 
Ciąża przebiegła jak marzenie wszystko było ok, a tu nagle SERCE??? Nie, nie! Tylko nie moje Dziecko!

No ale dobra, ja nie o tym. 

Małą rodziłam w cywilizowanym szpitalu w Krakowie. A na USG jej Małego Serduszka czekałyśmy od piątku do wtorku. Może się wydawać, że to niedługo, weekend itd. Ok, wiem, zagrożenia życia nie było, ale dla Rodziców i rodziny, którzy czekają na wynik jak na wyrok, to STRASZNIE DŁUUUUUUUGO.


wtorek, 21 stycznia 2014

Czarodziejską RÓŻDŻKĘ sobie przekazujemy


Zasypianie nie jest już koszmarem, ale marzeniem też nie jest. 
Chociaż zdarzyły się takie przypadki, że Córa zasnęła po ok 2 min, zazwyczaj jednak trwa to od 10 do 30 min. (w przypadkach hardcorowych).
Lepsze to, niż 40 minut biegania po naszym łóżku i 50 krotne proszenie o "PUCI". 
Teraz przynajmniej zasypia w swoim łóżeczku. 

Zazwyczaj usypiam ją ja, ale kiedy już mam dosyć to wychodzę i przychodzi Tatuś. Po czym wraca po 2 minutach. Dziecko śpi! Szok. 
- Czarodziejską różdżkę posiadł ??? 
- Czy co ?

Dziś usypiałam ją ja.
 Usypiałam, to dużo powiedziane, raczej przekonywałam, żeby się położyła i zasnęła :).
Po kilkunastu minutach nie wytrzymałam, wyszłam więc. Poszedł Tata, ale słyszę cały czas wyje. Pierwszy raz nie wytrzymałam i WKROCZYŁAM.
 Pogłaskałam po pleckach, kazałam się położyć i ... co ? 
- Posłuchała. :)))

Wyobrażacie sobie zdziwko na twarzy Tatusia kiedy wróciłam po jakiś 
5 minutach :).






niedziela, 19 stycznia 2014

Grypa czy NIE grypa (żołądkowa) ostrzegam, będzie o ... KUPIE

źródło: medigo.pl

No i dorwało, dorwało Moje Maleństwo, wstrętne choróbsko.

Początkowo myślałam, że zaszkodziło jej moje chili (dla chętnych, przepis będzie na innym moim blogu:)), może nie chili, tylko czerwona papryka, a konkretnie jakaś skórka z niej, "przykleiła" się do Jej malutkiego żołądeczka.
Czwartek po południu pierwsze BLEEEE: banan zjedzony na deser.
Drugie BLEE jakąś godzinę później: całe kawałki papryki, fasoli, co bozia dała.

Ale Moja Mała, jak większość Kobiet nie do zajechania jest. Więc cały wieczór dobrze się bawiła, tańczyła itd. co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to zwykł nieżyt żołądka.

Ale w nocy przyszło najgorsze: biegunka, jakiej w życiu moim, prawie trzydziestoletnim nie widziałam.
Jak ją wyciągnęłam z łóżeczka, to nie wiedziałam jeszcze czy się za przeproszeniem tak porzyg... czy posr..... Całą ją do wanienki wsadziliśmy, z łóżeczka wszystko do prania. A Ona biedna, Pani Idealna nie mogła się pogodzić z tym, co się stało i patrząc na swoje ufajdane skarpetki, płacze i krzyczy: NIE! NIE!

Dodam tylko, że to raczej nie było chili, tylko jakiś wstrętny jelitowy wirus bo Mamusia cały weekend robiła to, co dziecko we czwartek, na szczęście już nie do łóżeczka ;)








wtorek, 14 stycznia 2014

Perfekcyjna Pani Domu - wersja Mini


To zdjęcie, to nie reklama wątpliwej jakości płynu do mycia szyb (i innych powierzchni:)) z Biedronki. Po prostu rośnie nam Mała Perfekcyjna Pani Domu. Nie będę narzekać, jeśli tylko nie odziedziczy po pani Rozenek GŁOSU ;). 

Nie wiem skąd się to u niej bierze, mi osobiście daleko do PPD, a nasz dom w zupełności nie przypomina Perfekcyjnego, bo Mamusia zmęczona całym dniem pracy i połową dnia (i nocy) opieki nad Maleństwem, trochę olewa sprzątanie. Szczerze mówiąc, kiedy Mała przychodzi z Klubiku to szkoda mi czasu na zajmowanie się domem, wolę ten czas poświęcić w całości Dziecku. A kiedy jest w Żłobku mama pracuje. Więc dom spada na dalszy plan, niestety to widać :) ale w tym roku obiecuję poprawę :).

Nasza Laurka uwielbia takie mycie za pomocą ręcznika papierowego, którym jak już wymyje wszystkie okoliczne powierzchnie płaskie, łącznie z podłogą, to wyciera sobie nim buzię :D. Tak, tak. Poza tym to Pani Idealna, kiedy coś np. rozleje lub wywali kaszkę z miski krzyczy w niebogłosy: NIE! NIE! NIE! 

Wczoraj, kiedy jadła kaszkę na kolację, ja wyszłam na chwilę z pokoju i nagle słyszę: "NIE! NIE! KAKA NIE!". No więc już się domyślam, że wywaliła KAKĘ czyli kaszkę na ławę, podłogę oraz swoje krzesełko i całe ubranie i krzyczy: nie, kaka nie!!! 
Przychodzę przygotowana ze zmoczonym ręcznikiem papierowym, wycieram jej buzię, rączki, ławę, krzesełko, wszystko powycierałam, a ta dalej: NIE! KAKA NIE! 

Rozglądam się, patrzę i co widzę: Na ławie obok niej stoi KACZKA, taka wiecie kąpielowa żółta kaczka, cała w KASZCE ubabrana :)))). 

No tak Dziecko Kaczuszkę nakarmiło :D.
źródło: sklepy24.pl














piątek, 10 stycznia 2014

DZIECKO TO NIE MAŁPKA W CYRKU

źródło:swiat-obrazkow.pl
My nowoczesne, świadome matki to wiemy. Piszę do tych wszystkich babć, dziadków, "ciociów" i inny. Którzy na widok małego dziecka sami dostają "małpiego rozumu". I już od progu piszczą, krzyczą, zadają dziwne pytania, chcą brać na ręce itd. 
Ja wiem, że to wszystko ze szczerych chęci, z miłości, z zainteresowania itd, ale proszę dajcie dziecku się chociaż rozebrać, ogarnąć wzrokiem przestrzeń, odrobinę zaklimatyzować, poznać teren, a ono z pewnością się z Wami chętnie przywita, pogada, pobawi.

Małe dzieci kiedy przychodzą do czyjegoś domu są zazwyczaj wyrwane ze snu, który zmorzył je podczas jazdy samochodem czy też wózkiem. I dopóki tzw. "żółteczko" nie dojdzie nie warto na siłę Dziecka uszczęśliwiać. I kiedy mama mówi "za chwilę" to pewnie wie co mówi, bo zna dobrze swoje dziecko. 

No to wygarnęłam niektórym ;), którzy i tak bloga nie czytają :).

W któryś z dni świątecznych, lub też nie świątecznych, tyle ich było że zlały się w jedną masę, moje Dziecko po kilku już dniach z daleka od swojego domku, miało gorszy humor. Nic złego się nie działo, ale było trochę zmęczone, trochę poirytowane. I kiedy babcia (prababcia) dała rosołek to zaczęło odrobinę wymyślać, a to dziwne, bo zazwyczaj ładnie je, a zupy to już w ogóle.
 Jakieś tam piski, upadająca łyżeczka i te sprawy, mamusie wiedzą jak to wygląda to się nie denerwują, ja też się nie denerwowałam, ale ktoś, kto na co dzień nie ma styczności z tak małymi dziećmi lekko się wkurza, irytuje, próbuje coś wymyślić, żeby dziecko uspokoić, trud daremny ale jeszcze tego nie wie ;). 

No więc Mała płacze, coś się tam wkurza, bo się jej rosołek wylał, kluseczka wypadła, to tragedia ogromna w życiu mojej Córki, a babcia nie mając już cierpliwości i pomysłów dalej co zrobić mówi: "TAŃCZ".
(Poprzedniego dnia miała dobry humor i obie razem, za ręce tańczyły, tak tak moja 83letnia babcia i 1,5 roczna córeczka).
No dziecko oczywiście nie zatańczyło jedząc rosół, a ja sobie w duchu pomyślałam to Ty Babciu tańcz przy jedzeniu!
 Babcia (prababcia) jest super i kochana, ale czasami takim czymś przywali :))).

Zawsze w takich chwilach przypomina mi się opowiadanie mojej dobrej koleżanki, która wspomina, że kiedy jej Chrześniak był przeziębiony, miał temperaturę i przy tym trochę marudził, jak to dziecko, wtedy jej teść, a dziadek Małego chcąc jakoś sytuację załagodzić, mówi do Malucha: 
"a gdzie masz nosek, a gdzie dziadek ma nosek, a gdzie babcia ...a gdzie coś tam..."
No kurde chłopie, a ty chciałbyś pokazywać gdzie wisi lampa jak byś był chory, LUDZIE traktujmy dzieci jak LUDZI.













sobota, 4 stycznia 2014

DEPRESJA BLOGERA


Vincent van Gogh źródło:wikipedia.org

Uhh, widzę, że nie było mnie tu cały miesiąc...dopadła mnie chyba "depresja blogera", czyli nikt tego chyba nie czyta... no trudno... nie zostaje się blogerem w ciągu miesiąca. Wytrwałym trza być :))), a u mnie z tym ciężko. Słomiany Zapał powinnam mieć na drugie, a właściwie drugie i trzecie :P.

Szybkie podsumowanie grudnia: Mała ciągle przeziębiona, gil za gilem, mało żłobka, dużo pracy w pracy, a jak już przyszły Święta to dopadł mnie jakiś wirus, dzięki któremu zamiast przytyć straciłam z 2 kg, ogólnie galimatias.